Ocieplenie jest już gotowe i nadszedł ten dzień, gdy pierwsze deski zostały ułożone i widać (choć trochę) jak będzie wyglądała podłoga. Jaki piękny jest ten modrzew!
Pamiętam moment, kiedy Przemek zadzwonił z informacją, że nie może dostać modrzewiu i chyba położymy podłogę ze świerku. Usiadłam. Tak nie może być, podłoga to połowa ozdoby jurty! Zaraz po dachu. Poprosiłam, by użył całego swojego uroku osobistego i głosu radiowego i podzwonił po swoich kontaktach, bo ja mocno wierzę w to, że uda się zdobyć takie deski i nie będą kosztowały miliona monet. Oczywiście wysłałam do Wszechświata odpowiednią intencję i… po niedługim czasie przyszła informacja, że udało się! No nie mogło być inaczej, w końcu to Majurta, a nie jakaś zwykła jurta. Ta jest wyjątkowa i będzie taka, jak sobie ją wymarzyłam. Z cudowną podłogą!
Zatem są. Dechy. Pięęęęęękne! Choć leży ich zaledwie kilka, chodzę już po nich w skarpetkach (zakaz w bosych stopach będzie obowiązywał aż do za-olejo-woskowania, czyli do połowy czerwca). Wiem, że cudnie będą wyglądały na tej podłodze bose stopy z pomalowanymi na czerwono paznokciami, aż się o to proszą, ale… grzecznie, delikatnie, w skarpeteczkach stąpam niczym motyl i z zachwytu śpiewam: „mój jest ten kawałek podłogi”…