Od kilku tygodni żyję wyłącznie budową. Poza rodziną, pracą i domem oczywiście. Pandemia spowodowała, że wiele relacji, takich osobistych, przeszło w stan uśpienia. Rzadko odwiedzamy sąsiadów, rodzinę czy przyjaciół – praktycznie wcale. I wiecie co? Dobrze mi z tym. Być może będę niepopularna w tym, co napiszę, ale to zamknięcie w domu ma – jak dla mnie – wiele plusów. Wiem, że ogromny wpływ ma na to środowisko, w którym żyję – dom, a nie małe mieszkanie, ogród, a nie balkon lub nawet jego brak, las za płotem, a nie betonowe blokowisko i hałaśliwi sąsiedzi. To wszystko ma ogromne znaczenie!
Ale nie tym chciałam się zachwycić, a czasem, który odzyskaliśmy. Czasem dla rodziny – współmałżonków i dzieci, i psów, które bez dwóch zdań są największymi beneficjantami pandemii, bo mają opiekunów cały czas w pobliżu. Przede wszystkim jednak zyskaliśmy czas dla siebie. Nie mogąc donikąd uciec, stroniąc od telewizji, która sieje wszechogarniający strach, mamy czas dla siebie. Okazuje się, że wreszcie możemy poznać samych siebie, zapytać się czego pragniemy, co lubimy, co nam przeszkadza, jak czujemy się sami ze sobą. Ja odsunęłam na bok siebie jako wcześniej zaganianą matkę, żonę, pracownicę, wsłuchałam się w swoje wnętrze, zaczęłam jeszcze więcej ćwiczyć, medytować, czytać. Codziennie oszczędzam 2 godziny jazdy samochodem w korkach, spędzam je z mężem i synem, poznajemy swoje zwyczaje, dbamy o siebie robiąc sobie nawzajem kawę, drugie śniadanie, jedząc wspólnie lunch i chodząc na spacery z psami. I co najważniejsze, dzięki wsłuchiwaniu się w siebie powstała Majurta! Ona czaiła się za rogiem, ale nie mogła przebić się przez mur zapędzenia w codziennych obowiązkach, przez hałas środowiska, „to-do” listy, grafiki i korki. Gdy zaczęłam siebie słuchać, przyszła odpowiedź. Pojawiła się Majurta!
Wracając do tu i teraz. Praca zdalna. Budowa. Przyjaźnie. Pandemia bardzo mocno zweryfikowała znajomości, pokazała prawdziwe oblicza i komu na kim najbardziej zależy, a kto ma problem z utrzymaniem relacji. Praktykowaliśmy spotkania online, telefony, różnego rodzaju komunikatory czy media społecznościowe. Nic jednak nie zastąpi spotkania twarzą w twarz.
Dlatego pomimo budowy postanowiłam pojechać do mojej przyjaciółki do Warszawy i tak oto Majurta znalazła się w stolicy. Pech chciał, że akurat wtedy ekipa postanowiła pracować w weekend i zrobili od dawna wymarzone przeze mnie ognisko. Wrrrrrr…. Ale cóż, nie można być wszędzie i mieć wszystkiego! Ja doświadczyłam kojącego masażu Lomi Lomi u Ksenii, pospacerowałam i spędziłam uroczy wieczór z Kasią. Kolejnego dnia rozkoszowałam się przemiłym towarzystwem Izy i Kasi, odwiedziłam Zygmunta stojącego na kolumnie i zjadłam pierogi na wynos na warszawskiej starówce. Wracając odwiedziłam fantastyczną i magiczną Anię Matuszkiewicz w jej domu, poznając jej rodzinę i… dałam sobie szansę zatęsknić za chłopakami, domem i jurtą. Dobrze jest czasem zmienić otoczenie i móc zatęsknić za tym, co mamy 24 godziny na dobę przez wiele miesięcy. A w dodatku po powrocie czekała na mnie niespodzianka, ale o tym w następnym wpisie!